Wycieczka do Wiednia była trzydziestym wyjazdem edukacyjnym Towarzystwa, realizowanym w ramach kontynuacji programu: Poznajemy Biblioteki Narodowe, naukowe, publiczne i inne Europy. Od 1 do 5 lipca 2024 r. osiemnastoosobowa grupa, wspólnie z sympatykami Towarzystwa z różnych szkół w kraju, poznawała piękny stary Wiedeń, jego zabytki i biblioteki z innych terenów Austrii. Tym razem mieszkaliśmy prawie w centrum miasta, w cudownym hotelu „Ananas”. Po mieście przewoziło nas metro, tramwaje i wynajęty autokar, ale większość poznawaliśmy na własnych nogach. Program zwiedzania był przebogaty. Dla mnie był to drugi tego typu wyjazd do Wiednia, jednak zupełnie inny od tego w 1995 roku (relacja w Poradniku Bibliotekarza nr 7/8 z 1995 r.). I chociaż w większości chodziłam po tych samych ścieżkach, to jednak były to zupełnie inne wrażenia.
Dzień pierwszy – poniedziałek
Po przylocie do Wiednia zakwaterowaliśmy się w hotelu, a następnie po zejściu do stacji metra rozpoczęliśmy zwiedzanie. I pierwszy szok. W momencie wejścia do wagonika siedzący w nim pasażerowie z uśmiechem wstali z miejsc i udostępnili nam krzesełka, żebyśmy nie stały.
Obiad zjedliśmy w XIX-wiecznej restauracji i posileni rozpoczęliśmy zwiedzanie od Stadtparku – najstarszego parku ogólnie dostępnego dla wiedeńczyków, położonego wzdłuż widocznej tu rzeki Wiedenka. W Stadtparku jest dużo pomników, których nie sposób wszystkich zobaczyć, ale najsłynniejszy to pomnik grającego na skrzypcach Johanna Straussa. Pozłacany posąg z brązu, stojący na cokole przed łukiem, wykonany z białego marmuru, ozdobiony płaskorzeźbami jest prawdopodobnie najczęściej fotografowanym pomnikiem w Wiedniu. Stoi w pobliżu miejsca, gdzie w 1868 r. odbył się pierwszy koncert Johanna Straussa. Nie było wspólnego zdjęcia – za mało czasu, bo już trzeba było iść dalej.
Następnie zobaczyliśmy wnętrze kościoła Krzyżaków i znajdujący się tu skarbiec. Kolejny do zwiedzania był kościół i klasztor Templariuszy, później przekazany Zakonowi Krzyżackiemu. W jednej z sal występował mały Amadeusz Mozart. Potem przeszliśmy do katedry Św. Szczepana z piękną amboną mistrza Antona Pilgrama – późnogotycką, cudowną, ażurową, z czterema portretami świętych „ojców i doktorów” kościoła (Augustyna, Grzegorza, Hieronima, Ambrożego) i jego twórcą wyglądającym z okienka. Podziwialiśmy rzeźby wspinających się po balustradzie żab, jaszczurek i innych symboli herezji. Na górze wstępu bronił im mały piesek. I jeszcze ta cudowna gra świateł na posadzce. Oglądaliśmy nagrobek Fryderyka III i projekt pomnika Jana III Sobieskiego, nigdy niezrealizowanego. Jednak największy zachwyt wzbudziła gotycka polichromowana rzeźba Madonny Służących i legenda o rzekomo ukradzionej kolii. Czekał nas jeszcze spacer śladami Mozarta, zmieniającego w Wiedniu wiele razy mieszkanie. Widzieliśmy też miejsce powstania pierwszej legendarnej kawiarni Kulczyckiego po wiktorii wiedeńskiej. Były jeszcze ciekawe architektonicznie zaułki – kościół Kapucynów i Ring – najważniejsza ulica Wiednia.
Dzień drugi – wtorek
Znowu napięty program i ogrom zwiedzania. Na początek Biblioteka Narodowa. Tym razem czekała na nas sala paradna, Prunksaal, w budynku wybudowanym przez Maksymiliana VI. Sala uważana jest za jedną z najpiękniejszych na świecie i faktycznie jej wystrój zapiera dech. Ale podobna architektura, tak charakterystyczna dla 2. połowy XVIII w. bibliotek królewskich, książęcych czy arcybiskupich i bogatych opactw, szczególnie benedyktyńskich (Melk, Sankt Gallen, Pannonhalma, Egeru, Vesprem) i innych, po wielu wyjazdach jest nam przecież znana! Ta wiedeńska jest biblioteką do dzisiaj użytkowaną przez naukowców i innych badaczy piśmiennictwa. Zbiory są wyjmowane z półek do godz.10.00 – do celów naukowych, a po 10.00 – udostępniana turystom zwiedzającym obiekt. Należy przedstawić powód konieczności skorzystania z oryginałów ksiąg, w przeciwnym wypadku pozostaje egzemplarz zdigitalizowany w wersji elektronicznej, dostępnej po zalogowaniu się na stronę biblioteki. Biblioteka składa się części tzw. Wojennej, zbiorów księcia Eugeniusza Sabaudzkiego, mądrego doradcy trzech cesarzy i pogromcy Turków oraz części Pokojowej. Sala mierzy 77 metrów długości, 14 m szerokości i 15 m wysokości. W środkowej części znajduje się kopuła z przepięknymi freskami, a do galeryjek pod sufitem sięga się z wysokich, kilkunastoschodkowych drabin na kółkach. Są jeszcze ukryte schody, do których jest dostęp w narożnych kręconych klatkach schodowych. Oprócz ksiąg są tu zgromadzone w ilości 4 tys. rękopisy, nuty, globusy ziemi i nieba, oraz bardzo liczne rzeźby, przede wszystkim cesarzy z rodu Habsburgów. Książki ułożone są wg wielkości, od największych stojących najniżej, do najmniejszych, na najwyższych półkach, na ozdobnych 31 regałach. Na tych najwyższych półkach stoją najmniejsze książki, niekiedy w czterech rzędach. Dawniej przy każdym regale znajdowała się księga z opisem jego zawartości. Z antresoli książki zdejmują wyłącznie bibliotekarze, a ponieważ barierki antresoli mają tylko 40 cm wysokości mężczyźni są przypięci pasem bezpieczeństwa i tak zabezpieczeni mogą zdejmować księgi, sięgając najwyższych półek. Dziękując oprowadzającej nas Pani przekazaliśmy zwyczajowo pocztówki z artystycznymi widokami Warszawy oraz publikacje naszych uczestniczek.
Po wyjściu z biblioteki udaliśmy się do pobliskiego kościoła Augustianów, żeby obejrzeć kolejne polonicum – nagrobek najmłodszej córki Marii Teresy – Marii Krystyny, która poślubiła najmłodszego syna Augusta III Sasa. W pomniku naszą uwagę zwróciły herby Orła Białego i Pogoni oraz tarczy Wettynów. Antonio Canova wyrzeźbił monumentalny nagrobek, zaskakująco kontrastujący z bardzo skromnym wnętrzem kościoła. Są tu też, złożone w krypcie, w srebrnych urnach, serca 54 Habsburgów.
W tym dniu czekało nas jeszcze zwiedzanie apartamentów Elżbiety Bawarskiej, żony Franciszka Józefa, czyli cesarzowej Sissi. Podziwialiśmy pamiątki osobiste: jej ubrania, biżuterię, pamiątki z lat dzieciństwa, liczne fotografie, wystroje pokojów, łazienki, odtworzonego wnętrza salonki, którą podróżowała oraz komnat, w których mieszkał Franciszek Józef. Były też gazety informujące o jej tragicznej śmierci, karty kondolencyjne i żałobne. Drugą część budynku zajmują komnaty cesarza Franciszka Józefa. Bardzo skromnie wyposażone pokazują ostatnie lata Franciszka Józefa przed wydaniem odezwy „Do moich Ludów”, która przyniosła rozpad Austro-Węgier. Mała Sala Jadalna, ze stołem nakrytym dla 48 osób kończyła zwiedzanie apartamentów.
Po obiedzie – ze słynnym sznyclem wiedeńskim i lodowym deserem – pojechaliśmy tramwajem zwiedzić dom. zaprojektowany przez Hundertwassera. Ten twórca nazywany austriackim Gaudim, miał rzeczywiście nieokiełznaną wyobraźnię! Kupiliśmy także związane z tym niesamowitym domem socjalnym pamiątki. Obejrzeliśmy z zewnątrz kościół Karola Boromeusza, budynek Musikverein – czyli budynek użytkowany przez filharmoników wiedeńskich. Po zrobieniu wspólnego zdjęcia, w tzw. czasie wolnym, część grupy udała się na dalsze zwiedzanie we własnym zakresie. My wybrałyśmy się do parku zrobić zdjęcie pod Józefem Straussem i wysłuchałyśmy wspaniałego koncertu jazzowego.
Nasze koleżanki z Lublina – Luiza i Edyta – w tym czasie gościły w kawiarni Hotelu Sacher, gdzie degustowały najsłynniejszy tort na świecie – tort Sachera. Każdego roku produkuje się ręcznie 360 000 oryginalnych tortów Sachera.
Dzień trzeci – środa
Na początku poznaliśmy bibliotekę miejską i już sam budynek wzbudził w nas niemały zachwyt. Posadowiony okrakiem nad stacją metra jest wzorowany na budynku Curzio Malapartego, pisarza, artysty z czasów Mussoliniego, mieszkającego na wyspie Capri. Trzypiętrowy budynek biblioteki wznosi się na granicy dzielnic „dobrej i biednej”, służąc różnym grupom wiekowym. Zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne otwarte przestrzenie zabudowy wzbudzają zachwyt wyposażeniem, przemyślanym układem wnętrz, ilością i różnorodnością zasobów bibliotecznych. Naszą szczególną uwagą i niemałym zachwytem cieszyły się przyjazne czytelnikom kąciki do odsłuchu płyt i innych mediów (kaset, taśm, płyt CD i analogowych, instrumentów itp.). Można np. tworzyć własna muzykę, odsłuchiwać swoje prace, nie przeszkadzając innym. W bibliotece kładzie się nacisk na nowe media i ich wykorzystanie tzn. roboty, sztuczną inteligencję i inne nowinki techniczne, kierowane do najmłodszych czytelników, ich rodziców i każdego, kto jest zainteresowany.
Z zasobów biblioteki można korzystać bezpłatnie do 18 roku życia, a potem wnosi się raz do roku opłatę. Jeżeli posiada się uprawnienia do korzystania ze środków miejskich, socjalnych opłata wynosi 11 euro na rok. Jest też wypożyczanie międzybiblioteczne. Oddać książkę można w dowolnej bibliotece w mieście. Biblioteki są zabezpieczone finansowo przez miasto, ale nie mogą korzystać z grantów, uczestniczyć w projektach finansowanych z zewnątrz. Byliśmy przed godzinami rozpoczęcia pracy biblioteki, a przed drzwiami już czekały tłumy czytelników. Część z nich po otwarciu drzwi niemal biegiem udała się do części czytelni, gdzie wygodne fotele gwarantowały piękne widoki na miasto. W dwóch miejscach znalazłam dział z książkami polskojęzycznymi i dział książek także w języku polskim, kierowanych do dzieci. Na kilku regałach były książki polskich autorów np. Olgi Tokarczuk, Czesława Miłosza i innych polskich pisarzy, ale w języku czeskim. Nasz zachwyt wzbudziły pomysłowe, przesuwane i niezwykle wygodne siedziska, wykonane z wycofanych z księgozbioru pozycji. Bardzo nam się to podobało i wiele zastosowań chętnie widziałybyśmy w naszych bibliotekach. Jeszcze jedną z ciekawostek były obudowane lady do wypożyczenia, na których można było pobrać folderki z zapowiedzią ciekawych imprez, akcji, nowo zakupionych książek, czy aktualności bibliotecznych, miejskich itp.
Pożegnałyśmy przeuroczą bibliotekę, tak inną od tych naszych i metrem udaliśmy się do pięknego pałacu w Schönbrunn i jego ogrodów. Chwilę przed wejściem do apartamentów Marii Teresy i jej rodziny przeznaczyliśmy na indywidualny spacer po ogrodzie lub chwilę wytchnienia nad filiżanką kawy. W ogrodzie wszyscy przeszli pod Gloriettę, czyli zwieńczającą górę ażurową budowlę, podziwiając po drodze ogród z wystrojem letniej roślinności w barwach, jakżeby inaczej, Habsburgów. W istniejących do dnia dzisiejszego szklarniach hoduje się i sadzi, wraz ze zmieniającymi się porami roku, odpowiednie rośliny.
20 sal, wyposażonych w XVIII wieku, zasługuje na podziw, ukazując przepych dynastii Habsburgów. Według mnie, Pałac Schönbrunn to jeden z najpiękniejszych barokowych obiektów w Europie. Wnętrza są wykończone w stylu rokoko. W Sali Lustrzanej w pałacu Schönbrunn koncertował sześcioletni Mozart. W Chińskim Gabinecie Owalnym odbywały się sekretne konferencje Marii Teresy z kanclerzem, W jednym z pokojów konferował Napoleon. W Błękitnym Salonie Chińskim cesarz Karol I w roku 1918 podpisał zrzeczenie się udziału w rządach, co zapoczątkowało koniec monarchii. Wyłożony boazerią z drewna różanego i ozdobiony cennymi miniaturami z Indii i Persji Pokój Milionowy zaliczany jest do najpiękniejszych na świecie pomieszczeń w stylu rokoko. W Wielkiej Galerii odbywały się obrady Kongresu Wiedeńskiego. Gabinety, sypialnie i prywatne apartamenty Franciszka Józefa i Sissi – tutaj można poznać historię życia nieszczęśliwej pary. Uwagę przykuwa manekin z włosami imitującymi fryzurę Sissi. Włosy cesarzowej opadały do samej ziemi i zadbanie o nie zajmowało profesjonalnej fryzjerce sporo czasu. Schönbrunn to najczęściej odwiedzany zabytek w Austrii.
Po prawie dwugodzinnym zwiedzaniu przeszliśmy przez miasto i korzystając z komunikacji metrem, tramwajem i autobusem dojechaliśmy do Kahlenbergu. Przed tym jeszcze obejrzeliśmy słynny budynek spalarni śmieci, autorstwa Hundertwassera, zatrudniający raptem 60 osób, przerabiający dziennie 300 ton śmieci. Tu nie ma w ogóle wysypiska. Jest jedynie spalarnia, która to przerabia. A stojąc pod murkiem otaczającym zakład, nie czuje się żadnego zapachu, o fetorze nie wspominając!
Po długiej jeździe autobusem dotarliśmy na wzgórze Kahlenberg. Stąd Jan III Sobieski wyruszył na Turków oblegających Wiedeń. I wygrał, stosując atak z nieoczekiwanej strony. Przez wiele wieków kościół, w którym modlił się przed bitwą, był jedyną ostoją polskości i pamięci o jego zwycięstwie. Jako ciekawostkę należy przypomnieć, że jest to kawałek Polski, bowiem teren kościoła i leżący niedaleko cmentarz poległych husarzy, został wykupiony i jest własnością Zakonu Zmartwychwstańców. W kościele znajdują się liczne pamiątki z czasów Sobieskiego, międzywojenne i współczesne. Zakończenie tego dnia było na Grinzingu, z cudownie smacznym kolejnym sznyclem wiedeńskim, pieczonym boczkiem, kotletami i innymi smakowitościami. Były pieczone warzywa, różne sałatki i oczywiście miejscowe wino, a na deser – apfelstrudel z bita śmietaną. Zmęczeni i pełni wrażeń późno wracaliśmy do hotelu.
Dzień czwarty – czwartek
Kolejny dzień naszej podróży rozpoczęliśmy w autokarze. Dotychczas korzystaliśmy z metra, tramwaju i własnych nóg. A tu takie luksusy – wygodne podróżowanie w klimatyzowanym wnętrzu. Dolina Wachau to ledwie trzydziestosześciokilometrowy odcinek doliny Dunaju, ale dla mnie to jedno z najbardziej urokliwych miejsc. Rośnie w niej około 100 tys. drzewek morelowych. Oczywiście, Austriacy nie byliby sobą, gdyby nie zorganizowali morelowego szlaku. Na wiosnę – jest Święto Kwitnących Moreli. W lipcu – na owoce moreli, a co za tym idzie, na świeży sok owocowy i morelowe knedle. Jesienią – Święto Morelowego Dżemu. Austriacką odpowiedzią na Coca-Colę jest Almdudler – niezły, bezcukrowy, lekko gazowany i bardzo smaczny napój.
Po przejechaniu 70 kilometrów naszym oczom ukazały się, będące na wysokim wzgórzu zabudowania w Gottweigu – klasztoru benedyktyńskiego z tradycjami winiarskimi oraz oryginalną, romańską kaplicą w podziemiu, poniżej głównego kościoła. Piękna gotycka Pieta znajduje się właśnie tam, w dolnym kościele, w ołtarzu głównym. Po krótkim zwiedzaniu udaliśmy się w podróż do uroczego miasteczka Krems, leżącego nad brzegiem płynącego wartko Dunaju. Główną atrakcją tego poranka było niezaplanowane uczestnictwo w obchodzonym w tym miasteczku Święcie Moreli. Owoc ten rządził całym miastem, przetworzony na wiele produktów: soki, dżemy, chutneje, likiery i inne napitki, ciasta, lody itp. Lokalne stroje, muzyka, liczne stragany z miejscowymi wyrobami i aura ludowej zabawy towarzyszyły nam przez cały czas. Oczywiście wszystko nawiązywało do moreli – dekoracje drzewek ze wstążkami w tym kolorze, kule kwiatowe, małe wózeczki z owocami moreli i wiele kolorowych skrzynek z tymi owocami, które każdy mógł sobie nabyć. Nawet walizki wyłożone przed jednym ze sklepów były w kolorze zieleni i moreli. Było wesoło i radośnie. Po zwiedzeniu zabytkowego miasteczka nastąpił dalszy przejazd Doliną Wachau – nad rozlanym szeroko wartkim nurtem absolutnie nie modrego Dunaju. Po drodze podziwialiśmy wycieczkowe statki, którymi można było dopłynąć nawet do Bratysławy. Taki tygodniowy rejs po rzece kosztuje od 2 tysięcy euro, w zależności od luksusu, warunków i trasy statku. Kolejnym punktem naszej wycieczki było Dürnstein – mała miejscowość, znana dzięki historii króla angielskiego Ryszarda Lwie Serce, który powracając z III wyprawy krzyżowej został pojmany z rozkazu Leopolda V Babenberga i uwięziony w tutejszym zamku. Cesarz zażądał za Ryszarda okupu. Ta ogromna suma, 150 000 marek w srebrze, została zebrana i przekazana Leopoldowi V, który wykorzystał ją na założenie miasta Wiener Neustadt. W miasteczku pozostały malownicze ruiny zamku. Na wzgórze zamkowe, po wąskiej i wyboistej ścieżce, wdrapało się 6 naszych odważnych koleżanek, którym niestraszna była górska wspinaczka. Było warto. Widok na górze zachwycał. A Dunaj z tej wysokości wyglądał jak modry.
Główna i jedna uliczka jest otoczona malowniczymi, małymi domkami, zamienionymi na sklepy, galerie, winiarnie, restauracje, cukiernie itp. miejsca. Po obiedzie (po raz pierwszy to nie był sznycel wiedeński) – rosole z kluseczkami z naleśników i znakomitej sałatce – ruszyliśmy do Melku. Miejscu, które już raz odwiedziłam w 2013 roku, z przepięknym benedyktyńskim klasztorem, biblioteką, kościołem i ogrodami pałacowymi, z barokowym letnim pawilonem. Z taką samą niecierpliwością czekałam na ponowne spotkanie z biblioteką i muzeum. I trochę się zawiodłam… Na początek poszłam zwiedzać pawilon z zadbaną częścią ogrodów. Budynek, pomalowany wewnątrz w scenki z życia „dzikich”, a służący za kawiarnię z miejscem do jedzenia własnego prowiantu, jest uroczy, oryginalny i chłodny, co w panującym upale, było bardzo miłe. Reszta ogrodów nie zachwyciła – wyglądała na zaniedbany ogród w stylu: posadzić gdzieś coś, niech się rozrośnie, walcząc o przetrwanie. Między jeżówkami walczył o swoje dziki koper i inne trawy. Jedynie duże drzewka cytrusowe w donicach trzymały jako taki fason i spójność. Sama biblioteka – cóż, nie zrobiła żadnego wrażenia. Biblioteka smutna i ponura, jakby zaniedbana i opuszczona, część nieobecnego księgozbioru uzupełniono na półkach malowanymi atrapami, co bardzo rzucało się w oczy. Oczywiście dalej nie można było fotografować, a w części środkowej, w której jak pamiętam wystawiano ciekawe rękopisy, nie było nic, na co warto rzucić okiem. Biblioteka w Melk jest podzielona na dwa główne pomieszczenia, które zostały w 1731 i 1732 roku ozdobione freskami świetnego iluzjonistycznego malarza, Paula Trogera. Biblioteka posiada około 1800 rękopisów, pochodzących od IX wieku, w tym odpisy Wergiliusza z X-XI wieku. Znaleziono tu fragment odpisów pieśni Nibelungów z XIII wieku. Do tego, do zbioru należy 750 inkunabułów. Inspirację w sprawiającym ogromne wrażenie klasztorze i bibliotece Melk znalazł włoski pisarz Umberto Eco. Zarówno początek jak i koniec jego powieści „Imię róży” rozgrywa się w klasztorze w Melk. Przeszłam spokojnie, nie dowierzając, że naprawdę tu jestem. I jeszcze te regały – odrutowane, żeby zabezpieczyć księgi. Nawet sufitowe freski Paula Trogera nie wywoływały uśmiechu. Większe, lepsze wrażenie zrobiła na mnie widziana dwa dni wcześniej Prunksaal w Wiedniu! A przecież ta biblioteka kryje w sobie około 100 000 tomów, jak napisałam, 1800 rękopisów od IX do XV wieku, 600 rękopisów z XVII i XVIII w. I jedyne, co jest godne uwagi, to przewodnik w języku polskim, który można zakupić w sklepiku. Tylko kościół błyszczał jak wtedy – przepychem i złoceniami. Uwagę przyciągał ołtarz z marmuru i czystego złota, którego twórcą jest Antonio Galli-Bibiena… W ołtarzu głównym święci patroni – Piotr i Paweł… Wielkie wrażenie robią freski J.M. Rottmayra na sklepieniu: przejmująca opowieść o życiu, śmierci i wniebowstąpieniu św. Benedykta, włoskiego mnicha z przełomu V i VI wieku, patrona wszystkich benedyktynów na świecie… Wnętrze jest bogato zdobione płatkami złota, sztukaterią i marmurem… Dominują kolory: złoty, pomarańczowy, ochra, szary i zielony… Dwa ołtarze w transepcie są rozmieszczone symetrycznie względem siebie… W lewym ołtarzu bocznym znajdują się szczątki świętego Kolomana, zaś prawy boczny poświęcony jest świętemu Benedyktowi. Jest to niezwykłe wnętrze, które ukazuje doskonałe połączenie pilastrów z różowego marmuru, złoconych kapiteli i wspaniałych fresków, pokrywających kopułę i sufit. Nie mogłam oderwać wzroku od tego piękna… I kręcone schody zachwycały jak zawsze swoją urodą. Cóż, może nie warto wędrować po śladach. Absolutnym hitem tego dnia był powrót do Wiednia i ostatni punkt programu, czyli zwiedzanie aż do zamknięcia Muzeum Historii Sztuki. Piękny budynek, wspaniałe zbiory najsłynniejszych mistrzów renesansu i baroku z całej Europy. Imponująca wystawa skarbca i jeszcze bardziej imponujące zbiory sztuki antycznej i starożytnej przyprawiały doprawdy o ból głowy. Pozostawał tylko nocny spacer po Wiedniu i powrót do hotelu.
Niektóre z koleżanek odwiedziły przed snem kultową Café Central przy ulicy Herrengase 14. Mieści się ona w przepięknym budynku z 1860 r., wybudowanym w stylu toskańskiego Nowego Renesansu. Aby dostać stolik musiały poczekać w kolejce (w godzinach szczytu trwa to nawet godzinę). Na wejściu powitała ich postać Petera Altenberga – austriackiego pisarza epoki modernizmu i barwnej postaci wiedeńskiej cyganerii. Przy aromatycznej kawie i pysznym applestrudel z bitą śmietaną, lodami i sosem waniliowym mogły poczuć się jak dawni, stali bywalcy kawiarni – Sigmund Freud, Anton Kuba, Peter Altenberg i Leon Trocki.
Ostatni dzień pobytu – piątek
Początek dnia powitaliśmy w Belwederze – pałacu, którego głównym celem było pokazanie wielkości i znaczenia dynastii Sabaudzkiej. Książę Sabaudzki znany był z tego, ze witał swoich gości wraz z lwem prowadzonym na złotym łańcuszku. Wizerunek lwa znajdujemy w wielu miejscach jego posiadłości. W chwili śmierci Księcia Eugeniusza lew zaryczał i pękło mu serce – tyle legenda. Sam budynek jest imponujący, chociaż nie największy. Dwa piętra od samego początku przeznaczone były na prezentowanie posiadanych kolekcji obrazów, grafik, rzeźb oraz skarbów porcelany, szlachetnych kamieni, medali itp. Cały Belweder prezentuje sztukę austriacką – na parterze od gotyku do renesansu, na I piętrze są dzieła mistrzów baroku oraz obrazy najsłynniejszych twórców przełomu XIX i XX w. – dzieła Gustawa Klimta, Egona Schielego. Jest Pocałunek, Łąka, Adele i Fritza Klimta. II piętro zajmuje sztuka nowoczesna, tak nowatorska, że raczej nie ma co oglądać. W sumie Belweder zachwyca, ale i pozostawia niedosyt. Kolejny punkt programu to kamienica użytkowana przez mieszkańców Wiednia – lekarzy, prawników, psychiatrów – z mieszkaniem Johanna Straussa. Na I piętrze siedmiopokojowe lokum, niezbyt duże, jest jednym z 14 adresów, które muzyk zajmował w tym mieście. Jest tu wiele pamiątek po kompozytorze – pośmiertna maska, fotografie i karykatury z różnych światowych czasopism. Wizytownik muzyka sąsiaduje ze skrzypcami z wytwórni Amatich z XVII w. W tym mieszkaniu Strauss pomieszkiwał ze swoją drugą żoną, a miał ich trzy. Mieszkanie maleńkie, lekko zagracone, chociaż zachwycała niezwykłość pamiątek po muzyku. W tym ostatnim dniu wszyscy czekaliśmy na wejście do Opery. Niestety w czasie naszego pobytu nie było koncertów, bo rozpoczęła się właśnie przerwa wakacyjna i remontowa, a sami muzycy wzięli wolne. Za to udostępniono do zwiedzania wnętrza. Warto było. Gmach Opery był pierwszym nowoczesnym budynkiem operowym w Europie. Znany jest nie tylko z wystawianych dla blisko dwutysięcznej widowni oper, ale także licznych imprez, z których najsłynniejszy jest Bal Debiutantek, organizowany zawsze w Tłusty Czwartek i transmitowany na cały świat przez telewizję austriacką. Budynku Opery bardzo nie lubił Franciszek Józef, czemu dał wyraz. Wskutek tego – jeden z architektów popełnił samobójstwo, a drugi, miesiąc później, zmarł na serce. W czasie II wojny światowej budynek przez pomyłkę został zbombardowany przez Aliantów. Jedna z sal redutowych, czyli miejsce, gdzie widzowie zbierają się podczas antraktu, ma współczesne mozaiki z lat 60.tych, przedstawiające pracowników zaplecza technicznego. Pozostałe wnętrza są starannie odtworzone w stylu historycznym. Przechodząc ulicami w kierunku Prateru zauważyliśmy na ścianie jednego z budynków tablicę upamiętniającą Stanisława Wyspiańskiego, który często był gościem w tym hotelu podczas swoich podróży do Wiednia. Ostatnim punktem przed udaniem się na lotnisko był obiad – z kolejnym sznyclem – oraz wycieczka na Prater – 60. metrowe koło Diabelskiego Młyna, z którego można podziwiać krajobraz Wiednia i okolic. Miasto z tej wysokości robi naprawdę niesamowite wrażenie. Było to nasze pożegnanie z fascynującym i zachwycającym Wiedniem. Kolejny wyjazd edukacyjny już za rok.
Swoje wrażenia spisała – po wnikliwej konsultacji z nieocenioną Aldoną Szpejn – Danuta Binkiewicz-Kołodziej.
Relację uzupełniły o własne odczucia Luiza Kawka i Edyta Tomaszek.